Porwanie, czyli Jason Bourne dla nastolatków

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

John Singleton tym razem podarował nam kino szpiegowskie... szkoda tylko że dla mniej wymagających nastolatków. Z filmem chyba od samego początku jest coś nie tak... Już sam tytuł ma się nijak do całości. O ile ten drobny szczegół można spokojnie wybaczyć, wręcz pominąć, o tyle z całą resztą jest dużo gorzej.

Gra aktorska... cóż Taylor Lautner (filmowy Nathan) nadaje się bardziej na drwala niż aktora. Lily Collins (filmowa Karen) chyba poszła w jego ślady bo zagrała równie kiepsko.
Fabuła zdecydowanie zbyt płaska; Nathan jest nastolatkiem który na internetowej stronie poświęconej zaginionym dzieciom znajduje własne zdjęcie. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego że za wszystkim stoją tajne agencje rządowe. Od tej chwili rozpoczyna się walka o przetrwanie i próba odnalezienia prawdy.

Nie byłoby tak źle gdyby nie fakt, że całość została maksymalnie uproszczona. Sam nie wiem czy scenarzyście (Shawn Christensen) się nie chciało, czy wyszedł z założenia że przeciętny widz inaczej za filmem nie nadąży. W każdym razie poszedł w złym kierunku. Niestety... wiało nudą.

Zasadniczo właściwy film (pomijając wstęp) zaczyna się od typowego amerykańskiego mordobicia, chwile później mamy kiepsko zrobiona scenę eksplozji, troszkę brawury na ulicach i rządową agentkę która wyjaśnia co i dlaczego. Cała tajemniczość więc znika i od tego momentu zaczyna się ucieczka przed zgrają krawaciarzy na zmianę machających raz legitymacją raz bronią.
Rzecz jasna należało dodać szpecy od elektroniki, jest więc cała zgraja agentów siedzących przed setką kolorowych monitorów. Podsłuchują, namierzają, skanują... czego tylko dusza zapragnie. Co ciekawe główny bohater niewiele sobie z tego robi; podróżuje stopem, śpi pod chmurką, korzysta z komórki i jeździ komunikacją publiczną.
Ma jednak przebłyski geniuszu, bo niczym Jason Bourne nikomu nie ufa, załatwia lewe dokumenty i organizuje spotkania tylko w miejscach publicznych. Robi się więc nieco absurdalnie, momentami nawet śmiesznie.

Oczywiście w całość trzeba było wplątać jakąś piękność, niczym w Bondzie. Tutaj padło na Lily Collins czyli filmową Karen. Lily niestety po za urodą do filmu niewiele wniosła, nawet jej postać w całej historii jest bez większego znaczenia... Owszem wątek miłosny z Karen w roli głównej przewija się przez cały film, problem jednak w tym że więcej było z tego szkody niż pożytku.

Nathan gdzieś pomiędzy uciekaniem a telefonowaniem spokojnie znajduje czas na miłosne ekscesy. Można więc zobaczyć przytulanki, czułe słówka i buziaczki niczym z komedii romantycznej.
O zakończeniu nawet nie ma co wspominać, jest równie kiepskie jak cały film, przewidywalne i nie wzbudzające kompletnie żadnych emocji.

Film można więc potraktować jako zabijacz czasu, bardzo przeciętne kino akcji z kiepskimi efektami i odrobiną absurdu.
John Singleton chciał chyba z tego zrobić coś na wzór Bourne'a, niestety wyszła zwykła papka jakich wiele.

Zwiastun:

Film niestety jest przewidywalny, momentami nudny a z pewnością nie jest wart, aby zobaczyć go w kinie.

Dodaj komentarz